Politechnika Warszawska. Wydział Mechaniczny. (1922 - 1939) cz.IV

powrót do części III 

Jak wspomina dalej prof. Maciej Bernhardt „…Od jesieni 1942 r. ruszyła w Warszawie również Politechnika. Niemcy zgodzili się na uruchomienie Państwowej Wyższej Szkoły Technicznej (PWST) z polskim językiem wykładowym. Miała to być dwuletnia szkoła półwyższa. Jej absolwenci, zgodnie z założeniami, które zadecydowały o uruchomieniu, mieli być wykorzystani przez Niemców do zagospodarowywania Syberii po zwycięskim zakończeniu przez nich wojny. Miały być uruchomione wydziały: mechaniczny, elektryczny i budowlany. Zajęcia miały się odbywać w pomieszczeniach Politechniki Warszawskiej, której gmach główny, zniszczony w roku 1939, został w tym celu odbudowany. Personel nauczający mieli stanowić nauczyciele akademiccy Politechniki Warszawskiej oraz obecni w Warszawie z Politechniki Lwowskiej. Polskie władze konspiracyjne, z którymi kadra profesorska miała ścisłe kontakty, nie miały żadnych zastrzeżeń, co do uruchomienia uczelni i nauce w niej polskiej młodzieży. Wręcz przeciwnie, uważano, że należy wykorzystywać wszelkie możliwości nauki i niespójnej w tym względzie polityki niemieckiej. Niemieckie władze polityczne uważały, że Polakom wystarczy cztero- czy pięcioklasowa szkoła powszechna, a wszelkie inne nauczanie jest szkodliwe i niebezpieczne, zaś władze gospodarcze szykowały się do zagospodarowania zdobytych (i przewidzianych do zdobycia) terenów i zdawały sobie sprawę z niedostatku kadr technicznych, zwłaszcza takich, które można by użyć na terenach mało atrakcyjnych dla kadr niemieckich. Podstawą do przyjęcia do PWST było zdanie egzaminu konkursowego. (…) O ile pamiętam wykłady rozpoczęły się już we wrześniu, a nie jak to było w zwyczaju wyższych uczelni – w październiku. Byliśmy ogromnie obciążeni nauką: pięć dni w tygodniu mieliśmy po 8 godzin zajęć dziennie, a w soboty – 6 godzin. Przy tym większość profesorów nie uwzględniała w swych wykładach, że zgodnie z zamierzeniami władz niemieckich miała być to szkoła półwyższa. Wykłady prowadzili tak samo jak przed wojną na Politechnice. Tempo nauki było przy tym ogromne. W ciągu pierwszego roku przerobiliśmy prawie pełen kurs pierwszych dwóch lat według programu przedwojennego. „Darowano nam” jedynie kreślenia techniczne, oraz maszynoznawstwo ogólne, które większość z nas znała już ze szkół technicznych. Jednak ci nieliczni studenci, którzy uprzednio nie byli w tego rodzaju szkołach, mieli dodatkowe duże trudności właśnie z tymi przedmiotami. „Ściśnięcie” materiału spowodowało, że korelacja czasowa przedmiotów przestała częściowo istnieć. I tak np. profesor Wolfke w swych wykładach z fizyki operował rachunkiem różniczkowym i całkowym, z którym właśnie zaczynaliśmy się zapoznawać. Nie przejmowali się także takimi drobiazgami asystenci na ćwiczeniach i kolokwiach. Wtedy sytuacja ta dopingowała nas do nauki oraz powodowała, że samorzutnie powstawały grupki wspólnie uczących się i wspólnie pokonujących napotykane trudności. Była to twarda szkoła. Wykłady prowadzili tak znani profesorowie przedwojenni jak: Pogorzelski – matematyka, Huber – mechanika teoretyczna i techniczna, wspomniany już Wolfke – fizyka, Wesołowski – metaloznawstwo, Stefanowski – termodynamika, Biernacki – obróbka metali, Moszyński – części maszyn. Legitymacja PWST (Państwowej Wyższej Szkoły Technicznej) skutecznie chroniła przed wywiezieniem do Niemiec na roboty i przy mniej poważnych łapankach. (…) (Dyrektor PWST) prof. Guettinger został oddelegowany do PWST z jednej z bardziej znanych politechnik niemieckich (niestety nie pamiętam, z której). Podczas pierwszej wojny światowej utracił na froncie zachodnim obie nogi i zdobył krzyż żelazny. Do czasu przyjazdu do Warszawy stracił w drugiej wojnie dwóch synów. Okazał się bardzo przyzwoitym człowiekiem. Tak przyzwoitym, że podczas Powstania Warszawskiego pozwolono mu wyjść z terenu Politechniki zajętej przez oddziały AK, gdzie zastał go wybuch Powstania. Uzgodniono z atakującymi Niemcami krótkotrwałe przerwanie ognia, aby umożliwić przejście prof. Guettingerowi przez linię frontu. Po wojnie jedna z pierwszych uchwał senatu politechniki zawierała wyrazy uznania za jego postawę podczas wojny. Bezpośrednio po wojnie, gdy świeża była jeszcze pamięć wszystkich zbrodni i ludobójstwa popełnionych przez Niemców, musiały istnieć poważne i niepodważalne dowody postawy dyrektora PWST. Wiem także, że prof. Guettinger interweniował, (choć nie wiem, z jakim skutkiem) w przypadkach aresztowań niektórych profesorów i studentów. Prof. Guettinger miał bardzo mocną pozycję zawodową, a jako kawaler żelaznego krzyża mógł sobie na wiele pozwolić. Nie był on jedynym Niemcem w kierownictwie uczelni. Był jeszcze jego zastępca – nazwiska niestety już nie pamiętam, – o którym wiedzieliśmy, że jest nieprzeciętną kanalią i wysoką szyszką w hierarchii hitlerowskiej. Nie jestem tego pewien, ale chyba został on zastrzelony podczas Powstania. (…) Niecodziennie wyglądały przy tym egzaminy. Ponieważ program studiów nie został (chyba celowo) sprecyzowany, a panowie profesorowie wykładali normalny kurs politechniki, więc nie było w zasadzie jasnych kryteriów egzaminacyjnych.

następna strona - część V