Moje wrażenia z pobytu w Irlandii i powrót na Wydział Zarządzania PW

Kiedy pierwszy raz, półtora roku temu, wysiadłam z samolotu w Dublinie, jedyne co widziałam, to... deszcz i czułam silny wiatr. Ale taki deszcz inny niż u nas – delikatny, jakby ktoś pryskał wodą z atomizera, nieprzeszkadzający, ale ciągle obecny. Dość szybko zrozumiałam, że parasol tutaj nie jest potrzebny – po prostu trzeba zaakceptować pogodę jako część irlandzkiego klimatu. Ale ten deszcz nie przyćmił mojego entuzjazmu – Irlandia od razu przyjęła mnie bardzo życzliwie i po swojemu. Uśmiech na ulicy, żart rzucony do zupełnie obcej osoby – to wszystko tworzyło atmosferę „miękkiego lądowania” w Irlandii, w Dublinie.

Pierwsze tygodnie w Dublinie upłynęły mi na... podziwianiu zieleni. To nie jest mit – Irlandia naprawdę jest bardzo zielona przez cały rok. Trawa jak z Photoshopa, soczysta i równo przycięta, nawet w styczniu! Parki, łąki, prywatne ogródki – wszędzie zieleń, kwiaty, ławki i ludzie z kawą na wynos. Miałam wrażenie, że życie tutaj toczy się trochę wolniej, bardziej świadomie, bez niepotrzebnego pośpiechu. I to właśnie ten spokój – obok uprzejmości Irlandczyków – był czymś, co mnie najbardziej zaskoczyło i zauroczyło.

Co mnie najbardziej ujęło, to irlandzki luz. Nikt się tu nie spieszy. Ludzie potrafią czekać na autobus bez nerwowego spoglądania na zegarek, a jak autobus nie przyjedzie, to najwyżej pójdą na spacer. Ma to swój urok. Mimo że na początku irytował mnie ten brak „polskiej organizacji”, z czasem zaczęłam rozumieć i doceniać ten styl życia. W Irlandii żyje się mniej zadaniowo, ważny jest balans pomiędzy pracą a życiem prywatnym i życie bardziej „tu i teraz”. Może dlatego niektórzy mówią, że to kraj idealny do złapania oddechu. I coś w tym jest.

Oczywiście, życie na emigracji to nie tylko spacery po parku i zachwyty nad scone’ami z masłem. Były też momenty trudne – urzędowe procedury, małe problemy z irlandzkim akcentem i slangiem (to nie żarty!) i codzienne ogarnianie rzeczywistości w zupełnie nowym otoczeniu. Ale nawet w tych chwilach czułam, że ten wyjazd był mi potrzebny. Otworzył mi głowę, przewietrzył myśli i dał nową perspektywę – nie tylko życiową, ale też naukową.

Zawodowo był to dla mnie bardzo cenny czas. Miałam okazję przyjrzeć się z bliska funkcjonowaniu irlandzkich uczelni i porównać je z naszym systemem szkolnictwa wyższego. Muszę przyznać, że wiele mnie zaskoczyło. Przede wszystkim poziom dostępności – nie tylko w kontekście architektonicznym, ale także cyfrowym, mentalnym i organizacyjnym. Uczelnie w Dublinie traktują studenta jak partnera, a nie jak petenta. Można się oczywiście spierać, czy to zawsze wychodzi na dobre, ale jako osoba zajmująca się naukowo edukacją włączającą osób z niepełnosprawnościami – dostrzegłam ogromny potencjał i inspirację dla zmian w Polsce.

I tak, po pewnym czasie – już z bagażem nowych doświadczeń i spojrzeniem z zewnątrz – wróciłam do Polski, na Wydział Zarządzania PW. I muszę przyznać – to był mały szok. Z jednej strony: wszystko znajome, te same korytarze, pokoje, czasem te same twarze (choć nieco dojrzalsze). Z drugiej strony: nowe podejście, inne potrzeby studentów, inne wyzwania. Świat się zmienił, a zarządzanie wraz z nim. I to dobrze. Wróciłam z dystansem, z nowymi pomysłami, i przede wszystkim z przekonaniem, że zmiana perspektywy – nawet chwilowa – jest bezcenna.

Zauważyłam, że dzisiejszy student nie chce już tylko „zdawać” – chce rozumieć, doświadczać, być częścią czegoś większego. Widać też rosnącą otwartość na praktykę, współpracę międzynarodową, technologie. To mnie cieszy. Wydział, który kiedyś znałam jako bardziej „klasyczny”, dziś jest dynamiczny, reaguje na świat, idzie z duchem czasu. A ja – choć wróciłam po dłuższej przerwie – czuję się tu na nowo u siebie.

Irlandzki luz i podejście do edukacji mogłyby nam tu wiele zaoferować. Chciałabym, żebyśmy jako kadra administracyjna, dydaktyczna i naukowa, nie bali się myśleć odważnie. Nie wszystko da się zmierzyć w punktach ECTS i efektach kształcenia. Czasem najcenniejsze rzeczy dzieją się „między wykładami” – w rozmowach, inspiracjach, relacjach. Mamy wspólny cel: tworzyć dobrą, otwartą, angażującą edukację. Wierzę, że jesteśmy na dobrej drodze.

Patrzę teraz na wszystko inaczej – z dystansem, ale i świeżym entuzjazmem. Mam ogromną chęć dzielić się tym, co przywiozłam z Irlandii: spokojem, podejściem „less stress, more value”, praktycznym spojrzeniem na edukację. Wiem jedno – wróciłam bogatsza o coś więcej niż tylko wspomnienia. I bardzo się cieszę, że znowu jestem tu – gdzie zaczęła się moja droga naukowa, ale już z nowym spojrzeniem i nową energią.

Dr inż. Marta Skierniewska MBA